Problem ferm przemysłowych znowu w Sejmie! KŻZ apeluje o odejście od przemysłowej hodowli zwierząt. Resort rolnictwa murem za interesami przemysłu drobiarskiego
14 czerwca odbyło się posiedzenie Podkomisji stałej ds. dobrostanu zwierząt gospodarskich i ochrony produkcji zwierzęcej w Polsce. Jednym z dwóch punktów obrad Podkomisji była „Informacja na temat planowanych inwestycji, ferm drobiu, procesów wydawania pozwoleń, konsultacji społecznych oraz możliwości wystąpienia niebezpieczeństwa epizootycznego związanego z koncentracją chowu drobiu na przykładzie gmin Drelów, Sosnówka, Kodeń i Leśna Podlaska”.
W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele mieszkańców protestujących przeciwko planowanej budowie przemysłowych ferm drobiu w Kodniu i Żeszczynce, reprezentanci Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz, jak również delegacja firmy WIPASZ, która zamierza je budować.
Jako pierwszy do tematu obrad odniósł się wiceminister rolnictwa Krzysztof Ciecióra, który powiedział, że na terenie wyżej wymienionych gmin nie występuje koncentracja ferm drobiu i w związku z tym zagrożenie epizootyczne jest bardzo małe, więc mieszkańcy nie mają się czego obawiać. Pan minister i resort rolnictwa, który reprezentuje, najwidoczniej nic nie wiedzą o planach budowy w powiecie bialskim 150 kurników mieszczących miliony zwierząt (sic!).
Trudno się więc dziwić, że wypowiedź ministra nie uspokoiła obaw obecnych na spotkaniu przedstawicieli mieszkańców zagrożonych sąsiedztwem planowanych ferm.
„W Kodniu mają powstać trzy fermy drobiu o łącznej obsadzie miliona trzydziestu sześciu tysięcy sztuk” – podała Anna Dejneka, liderka protestu w Kodniu. „Dalej w Kopytowie, ma powstać czternaście kurników, a w Kątach, bodajże piętnaście, z możliwością rozbudowy. Czy to nie jest koncentracja?”
Anna Dejneka mówiła również o braku jakichkolwiek konsultacji z lokalną społecznością (mieszkańcy dowiadują się o planowanych inwestycjach długo po wydaniu wszystkich decyzji).
Liderka odniosła się też do problemu bierności instytucji, które powinny odpowiadać za zabezpieczenie środowiska naturalnego, na którym opiera się również lokalna działalność turystyczna, ale i rolnicza: “Nikt nie bierze pod uwagę tego, że mamy w naszej gminie Naturę 2000, drugi w Polsce chroniony rezerwat chrobotka, brzozowiska, rolnictwo ekologiczne, rozwiniętą szeroko agroturystykę”.
Moglibyśmy zapytać jakim cudem Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska mogła pozytywnie zaopiniować budowę milionowego kurnika w takim miejscu. Ale przecież nie jest to sytuacja odosobniona. W całym kraju fermy powstają obok cieków wodnych, siedzib ludzkich, budynków użyteczności publicznej. Bo do tego służy wieś. Dejneka przypomniała jednak ministrowi i obecnym na posiedzeniu przedstawicielom branży, że polska wieś to nie tylko hodowcy i koncerny drobiarskie, ale też lokalne społeczności, które żyją tam, pracują i odprowadzają podatki. Ich zdrowia, interesów i majątku, nikt jednak nie zabezpiecza.
Następnie głos zabrała posłanka Małgorzata Tracz (KO, Partia Zieloni) która mówiła o swojej solidarności z protestującym mieszkańcami i zadeklarowała chęć wsparcia.
„Problemy ekspansji ferm przemysłowych i ich koncentracji są plagą dla Polski, tych pozwoleń jest coraz więcej, no i mamy zagrożenia, zarówno epidemią, ale również uciążliwości dla mieszkańców, czyli kwestia zanieczyszczenia wody i powietrza, odoru, spadku cen nieruchomości” – powiedziała.
Na zakończenie swojej wypowiedzi Małgorzata Tracz odczytała apel Koalicji Żywa o odejście od przemysłowej hodowli zwierząt: „Dysponujemy wszelkimi środkami, by dokonać transformacji produkcji zwierzęcej w Polsce, planując ją tak by zabezpieczyć interesy ekonomiczne producentów oraz wzmocnić pozycję gospodarczą kraju w oparciu o jakość żywności, a nie jej skalę, której nie wytrzymają ani mieszkańcy Polski, ani jej ekosystem”(pełny tekst apelu: tutaj).
Jarosław Urbański z Zachodniego Ośrodka Badań Społecznych i Ekonomicznych, autor raportu “Fermy przemysłowe, a zagrożenie epidemiczne i epizootyczne“ zwrócił uwagę na związek epidemii ptasiej grypy i skali chowu, a także wynikające z tego gigantyczne odszkodowania dla hodowców i hodowlanych koncernów. Zdaniem Urbańskiego płacenia astronomicznych odszkodowań nie unikniemy, bo ptasia grypa stała się chorobą endemiczną.
Jak podkreślał Urbański, odszkodowania będą też rosły, bo wobec braku regulacji – ustawy odległościowej, czy uzależnienia budowy ferm od planów miejscowych – nieustannie zwiększa się w Polsce skala chowu i hodowli. “W 2021 wypłacono hodowcom odszkodowania w wysokości 1,1 miliarda złotych, kontynuował Urbański, z czego 70% było związane z ptasią grypą. W związku z powyższym, oczywiście, że mieszkańcy mają się czego obawiać i nie jest to tylko kwestia uciążliwości odorowych, ale też zdrowia publicznego”. Autor raportu podkreślał, że w związku z wydatkami z budżetu, przede wszystkim jednak zagrożeniami ze strony ferm dla zdrowia publicznego, potrzebna jest dyskusja nad programem stopniowej dekoncentracji hodowli.
W posiedzeniu podkomisji wzięli też udział przedstawiciele branży. Ich obecność nie wniosła jednak wiele do dyskusji. Merytoryczna i oparta na faktach argumentacja strony społecznej uniemożliwiła drobiarzom wejście w poważną polemikę. Zamiast rozsądnej dyskusji przedstawiciel Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz, Piotr Lisiecki zachęcał mieszkańców do zwiedzania kurników Wipaszu. Na zakończenie swojej wypowiedzi, inteligentnie zauważył: „Wydaje się, że jeśli na fermie jest milion kurczaków, to jest to jakaś gigantyczne liczba. Ale jest to liczba, którą duże miasto, takie jak na przykład Warszawa czy Wrocław zje jednej niedzieli na obiad, no i trzeba też postrzegać to w tym kontekście, więc wydaje się, że nie są jakieś liczby groźne dla państwa i środowiska” (sic! ).
Do tematu zaniechań legislacyjnych odniosła się też Marta Moraczewska – Szenfeld, reprezentująca Fundację Dobre Sąsiedztwo. Podkreśliła, że mimo toczącej się wokół ferm dyskusji od blisko 20 lat żaden rząd nie wprowadził ustawy odorowej, a do tego sabotowane są wszelkie inicjatywy ustawodawcze, które dawałyby narzędzia społecznościom lokalnym w starciu z inwestorami.
„Przecież wyjmujecie na okrągło wszystkim tym ludziom jakiekolwiek narzędzia. Tak naprawdę nikt nie ma się jak bronić. Jesteśmy bezradni. Nawet jako organizacje społeczne, nawet chcąc pomagać. Nie jesteśmy po prostu w stanie. Dlatego, że idzie walec i to wszystko miele”.
Coraz bardziej zdenerwowany wiceminister rolnictwa skomentował wypowiedzi strony społecznej stwerdzając, że “nie jest w sensie formalnym stroną w tej dyskusji” i wskazał na rolę samorządowców w wydawaniu decyzji dot. budowy ferm. Minister Ciecióra przemilczał jednak, że prawo administracyjne skonstruowane jest w Polsce tak, że nawet jeśli włodarze odmówią inwestorowi wydania zgody na budowę fermy, to zwykle sąd taką decyzję uchyli, bo lista warunków dla takiej odmowy jest bardzo ograniczona. Jedynym narzędziem jakie gminy mają dziś, by zablokować fermę, są plany miejscowe – drogie i czasochłonne, dlatego objęte jest nimi zaledwie 30% kraju. Pod koniec swojej ostatniej wypowiedzi minister stwierdził: „nie mam poczucia, żebyśmy mieli w Polsce koncentrację w jednym miejscu ferm drobiu”.
Odnosząc się do wystąpienia przedstawiciela ministerstwa, Bartosz Zając z Koalicji Społecznej Stop Fermom Przemysłowym i Stowarzyszenia „Otwarte Klatki” powiedział, że „to właśnie ministerstwo rolnictwa odpowiada za ciągnące się w nieskończoność ustalenia międzyresortowe, jeżeli chodzi o ustawę odległościową, która i tak została wykastrowana do granic możliwości, […] dzięki uwzględnieniu raportu przygotowanego przez Ministerstwo znalazł się tam zapis o odległości 500 m. Jest maksymalna odległość, na którą można by odsunąć, gdyby ta ustawa w końcu weszła w życie, kurnik o obsadzie 100 tys., ale na przykład również miliona 150 tys. 500 m, więc chciałbym tylko zauważyć, że większość zgłoszenie, które otrzymujemy jako Koalicja Społeczna Stop Fermom Przemysłowym pochodzi właśnie od mieszkańców, którzy mają swoje domy w odległości 500 m, często większej. A więc nie jest to jakaś odległość, która by chroniła mieszkańców przed czymkolwiek – przed smrodem, a już na pewno nie przed wpływem na zdrowie. Ale jak powiedział „smród to jest najmniejszy problem”, chociaż jest to problem, który jest na co dzień najbardziej odczuwalny”. O wiele poważniejszą kwestią jest wpływ na zdrowie, a „w Polsce wpływ ferm na zdrowie jest praktycznie ignorowany”.
Bartosz Zając ustosunkował się również do uparcie kwestionowanego przez ministra problemu koncentracji. „Powiat żuromiński i mławski, największa koncentracja ferm przemysłowych drobiu w całej Europie, nie ma nawet nic, co by się zbliżyło do tego poziomu. 85 do stu tysięcy, według słów wojewody mazowieckiego z maja 2021 roku, 85 do stu milionów zwierząt raptem na terenie dwóch powiatów.[…] Jeżeli to nie jest koncentracja, to co nią jest”. „Planowane 150 ferm w powiecie bialskim oznacza 80 milionów zwierząt na terenie jednego zaledwie powiatu, tyle co na terenie powiatu żuromińskiego i mławskiego”.
Nasuwa się pytanie, czy zaprzeczające faktom (i zdrowemu rozsądkowi) stwierdzenia ministra są wyrazem jego ignorancji czy też wyrazem świadomej strategii resortu rolnictwa. Tak czy inaczej, nie ulega wątpliwości, że Ministerstwo Rolnictwa wspiera interesy branży hodowlanej, ze szkodą dla polskiego rolnictwa, zdrowia ludzi mieszkających na terenach, gdzie znajdują fermy przemysłowe, środowiska i dobrostanu zwierząt. Robi to, ignorując wyniki badań naukowych, dziennikarskich śledztw, kryzysy wybuchające w fermowych zagłębiach, a nawet raporty Najwyższej Izby Kontroli.
W relacji wykorzystaliśmy fragmenty artykułu Bartosza Zająca Wieś protestuje przeciwko ekspansji ferm. Ministerstwo Rolnictwa nie widzi problemu.
Zapis video z posiedzenia Podkomisji stałej ds. dobrostanu zwierząt gospodarskich i ochrony produkcji zwierzęcej w Polsce można obejrzeć na tutaj.